Brioni to wrak statku transportowo-pasażerskiego, który zatonął w 1930 roku. Uderzył w skaliste wybrzeże wyspy Vis najprawdopodobniej w wyniku błędu nawigacyjnego. Jest to jeden z nielicznych wraków, na których dotąd nie nurkowałem pomimo moich wielokrotnych przyjazdów na wspomnianą wyspę.
Do Chorwacji przyjeżdżam zawsze wczesną wiosną albo późną jesienią. Pogoda jest wtedy bardzo kapryśna – skutecznie uniemożliwiała mi nurkowanie na statku. Obudziłem się mocno podekscytowany – dzisiaj nurkujemy na Brioni. Wczoraj do późna w nocy przygotowywałem mieszanki gazów i sprawdzałem cały sprzęt fotograficzny.
Wyglądam przez okno naszego apartamentu. Pogoda nas nie rozpieszcza – wieje silny wiatr. Przez dłuższą chwilę przyglądam się wielkim chmurom pędzącym po niebie. Z drżeniem serca idę do centrum nurkowego, aby usłyszeć, czy dzisiejsza pogoda pozwoli zanurkować nam na wraku Brioni. U progu widzę uśmiech na opalonej twarzy Chorwata. Niepokój zniknął, a jego kciuk w górze i skinienie głowy dają mi pewność, że nurkowanie dojdzie do skutku. Trzy minuty później jesteśmy już w samochodzie i wyruszamy. Wyjeżdżając z miejscowości Komiza, mijamy kościół górujący nad miasteczkiem i nasz samochód rozpoczyna „wspinaczkę” po szosie. Jedziemy na drugą stronę wyspy do miejscowości Rukavac. Po drodze ominiemy jeden z półwyspów i wznoszącą się nad nim górę Hum. Jadąc drogą biegnącą wysoko nad powierzchnią morza, możemy podziwiać wspaniały widok rozpościerający się przed nami.
[FMP]Dojeżdżamy na miejsce. Jeszcze raz sprawdzam sprzęt i przenosimy go do Riba. Molo, z którego pakujemy się od wieków, jest przystanią łodzi rybackich. Dobrze znamy to miejsce, bo wielokrotnie wypływaliśmy stąd na wrak samolotu B-17.
Pięknie osłonięta zatoka jest dziś dla nas nie tylko portem, ale przede wszystkim miejscem rozpoczęcia wspaniałej przygody. Wyruszamy. Rib szybko nabiera prędkości. Po chwili huk silnika i szum wiatru zagłuszają wszystko. Widzę, jak Chorwat porusza ustami. Kręcąc głową, daję mu do zrozumienia, że nie słyszę, a on klepiąc po zegarku, pokazuje mi trzy palce.
Za trzy minuty będziemy na miejscu. Siedzimy na burtach w kompletnym sprzęcie z przypiętymi stage’ami, sprzętem foto i video. Fale są duże. Z trudem przedzierające się przez chmury promienie słońca odbierają nam nadzieję na dobre światło pod wodą. Wskakuję do wody, pamiętając o najważniejszym — osłonić aparat i nie stracić maski. Dwadzieścia sekund później rozglądam się za Arturem. Kciuk w dół i zaczynamy zanurzać się przy ścianie. Ściana opada gwałtownie w dół jak większość w Chorwacji. Tym razem jestem zwrócony do niej plecami i z niecierpliwością wypatruję w błękicie wody konturów wraku. Zanurzając się, jedną ręką reguluję pływalność i wyrównuję ciśnienie w uszach, a drugą zaczynam już konfigurować ustawienia w aparacie. Mijam czterdziesty metr. Widzę już kontur rufy i wspaniałą śrubę. Instynktownie chcę do niej podpłynąć, ale pamiętam, że nie taki jest plan nurkowania.
Brioni zatonął po uderzeniu dziobem w skały. Teraz leży na lewej burcie odwrócony rufą prostopadle do wybrzeża. Chcę jak najszybciej przepłynąć na dziób, czyli do najgłębszego miejsca – 65 metrów. Tam rozpoczniemy zwiedzanie wraku – śruba będzie musiała poczekać. Mamy do pokonania 70 metrów, bo tyle wnosi jego długość. Płyniemy szybko wzdłuż prawej burty.
Po prawej widzę pokład, po którym kiedyś spacerowali pasażerowie. Dawne barierki fantazyjnie porośnięte kolorowymi gąbkami tworzą teraz nad naszymi głowami malowniczy sufit. We fleszu lamp przez chwilę widzę ich bajeczne kolory. Niestety, widoczność nie jest najlepsza ze względu na pochmurną pogodę. Wyobrażam sobie, jak wygląda ten wrak przy ładnej pogodzie i bardziej przejrzystej wodzie i już wiem, że wrócę tu jeszcze, aby to zobaczyć. Gdy choć na moment próbuję zwolnić, aby zrobić jakieś zdjęcie, Artur jest już kilka metrów przede mną, bo przecież miało być jak najszybciej. Dopływam na miejsce i opadam przed dziobem na piasku. Kątem oka sprawdzam głębokość. Moją uwagę przyciąga wspaniały dziób i kotwica leżąca na prawej burcie. Staram się uchwycić ten widok w kadrze.
Kawałek dalej za windą kotwiczną widzę zarys masztu. Pokład pokryty jest deskami. W porównaniu z innymi wrakami na tej wyspie jest on stosunkowo mało zniszczony przez świdrowca. Sprawdzam czas i głębokość. Zgodnie z planem mam jeszcze ponad trzydzieści minut nurkowania. Nie śpieszę się, oglądam i robię zdjęcia. Nagle pod masztem zauważam zakamuflowaną skorpenę. Ręką przytrzymuję się wraku, ustawiam aparat pod dużym kątem, aby ją sfotografować. W tym momencie ostra jak żyletka krawędź wraku rozdziera moja suchą rękawicę, zagryzam zęby na ustniku i robię głębszy wdech. Muszę sprawdzić jeszcze jedno wskazanie na moim komputerze. Wcześniej nie przywiązywałem uwagi do temperatury wody, jednak wiem, że hipotermia nie jest wskazana podczas długich dekompresyjnych nurkowań. Patrzę na temperaturę, a wskazanie 19°C wprawia mnie w lekkie osłupienie. Szybko sprawdzam temperaturę na drugim urządzeniu. Jest taka sama. Jeśli wziąć pod uwagę, że jest koniec listopada, to woda jest naprawdę ciepła. Pomimo tego, że do powierzchni pozostają jeszcze trzy godziny, nie muszę martwić się o to, że zmarznę.
Chwilę później zaglądam do ładowni. Moje światła są za słabe, abym mógł ją dokładnie eksplorować, więc delikatnie się wycofuję. Przepływam dolną galeryjką. Nad sobą mam nadbudówki, po prawej stronie widzę wystającą z piasku połowę powalonego komina. Przy sterówce zatrzymuję się na dłuższą chwilę. Fotografuję Artura, który płynie z kamerą przez górną galeryjkę. W świetle jego lamp mogę podziwiać niesamowitą żółć i pomarańcz gąbek.
Płynę dalej, oglądając tylny pokład, kolejne ładownie i piękny pokład słoneczny z małą nadbudówką przed samą rufą. Tutaj chcę spędzić więcej czasu, aby sfotografować tył statku i śrubę, która na początku nurkowania wywarła na mnie duże wrażenie. Potężny ster i śruba wyglądają imponująco. Niestety, kończy się miejsce na karcie pamięci aparatu i czas denny również powoli dobiega końca. Komunikuje światłami mojemu partnerowi, że zaczynamy wynurzanie. Na pierwszym głębokim przystanku przybijamy sobie piątkę.
Jeszcze dużo czasu spędzimy pod wodą, zanim znajdziemy się na powierzchni. Staram się go dobrze wykorzystać na zapamiętanie jak największej ilości obrazów i doznań. Podczas kilku moich poprzednich wyjazdów Brioni dzielnie bronił przede mną swoich wdzięków. To było moje pierwsze nurkowanie na tym wraku – na pewno nie ostatnie.
[/FMP]